Jak ja sobie czasem myślę o malarstwie?

 

A właśnie, że nie dla historyków sztuki, nie dla potomności, nie dla koneserów, nie ambitnie. A właśnie malować tak, żeby było ładnie albo brzydko. Bez dupościsku, zwyczajnie. Niech to będzie bez “treści”, bez “Filozofii”. Jakieś historyjki o ptaszkach, nocniku, o pokazywaniu języka, o rybkach w akwarium, niech to będzie jak opowiadanie historyjek wymyślonych na poczekaniu. Lekko, jak dziecko robiące pipi pod krzakiem. Tego powinienem się trzymać. Wrócić do karnawału w sobie, który gdzieś mi się zapodział ostatnio – bo to jest mój żywioł, ja jestem śmieszek, błazenek, wesołek, to moja rola do odegrania. Wrócić do karnawału w malarstwie.

Jeszcze kilka rzeczy – nie z tych, co uzurpują sobie prawo do określania, ale
z tych, co zwracają jedynie uwagę, że indor taki a taki może zaistnieć, ale nie musi.

Pierwszą z nich jest śmiech, nie idzie jedynie o parskanie śliną, branie się pod boki i tarzanie się po betonie. Mam na myśli śmiech w znaczeniu takim, że przenika wszystko to, o czym mówimy: Rzeczywistość. Czyli że świat zbudowany jest z cząsteczek śmiechu i zrodził się ze śmiechu, nie jak chcą niektórzy
– z wody, ognia, miłości itd. Znajdą się tacy, co zaczną mi tutaj wplatać słówko Ironia. Odpowiem – Nie Śmiech. O śmiechu gadam. Rozumiecie – dobra. Nie rozumiecie – dobrze wam tak.

Co za tym idzie? Jakie są następstwa?

Chociażby to, że nie trzeba chodzić koło malarstwa w sutannie, że obraz nie musi być umieszczony na ambonie sztuki. A malarz nie musi ukrywać przed sobą samym słabizn malarstwa. Może mówić o nich z podniesionym czołem, nie mrugając jednocześnie lewym okiem do publiczności. Choć bawi mnie ono swymi nieporadnościami, widzę też jego skromne zalety, jak mieszanie farb, dotykanie płótna pędzlem.

“I to ci wystarcza, żeby malować?”- powiedzą.

Wtedy odpowie, że właśnie dlatego, że malarstwo prawie nikomu niepotrzebne, że jest tylko zbędnym ornamentem do życia, jak chcą niektórzy, czymś w rodzaju hobby jak stawianie pasjansa lub gra w szachy, właśnie dlatego, że jest absurdalne. Poza tym naprawdę lubi sobie pomachać pędzlem, oczywiście nie za często.

Ps. M. Duchamp porzucił karierę artystyczną w 1924 r. I poświęcił się szachom. Witkacy w tym samym czasie zrezygnował z malarstwa. Ale tak naprawdę to niczego wam nie powiedziałem, myślę że zdajecie sobie z tego sprawę.

Wg: “Oj dobrze już” nr 1 (wiosna 1984)

***

Karnawał jest tu rozumiany jako rozprzestrzeninie się metafizycznego śmiechu, który nie oszczędza żadnej wartości- w kulturze, sztuce. Jako żywioł uwalniający, sprowadzający wszystko do wolności – ale nie zatrzymujący się w niej, lecz i ją przekraczający. Nie jest to stan, który można zdobyć i zatrzymać się. Jego natura akceptuje ruch, dochodzenie do momentu karnawału i utratę możliwości. Ciągła śmierć i ciągłe zmartwychwstanie karnawału – to także śmierć i zmartwych-wstanie człowieka w sobie samym.

***


 

Śmiech karnawałowy – dla czystej zabawy, dla bezinteresownej, bezzasadnej, absurdalnej radości – nie zatrzymuje się na poziomie wyszydzenia, podważenia, ale śmiało idzie dalej, lekko przekracza wszystkie dotychczasowe określenia, jakimi go obdarzyliśmy, a i te, którymi obrzucimy go w przyszłości. Sięga do podstaw egzystencji
i nie – egzystencji, wyciąga na ułamek sekundy tajemnicę to tę, to tamtą. Sprawia, że bez skrępowania tryska źródło radości, która przywraca człowieka życiu, odciąga go od fikcji, oszustwa, niemożności przekraczania, zaniku wyobraźni, rozpaczy, krecenia się
w miejscu, spospolicenia i szarości.

Warszawa 1985

Tekst pierwotnie zamieszczony w publikacji autorskiej “Ryszard Grzyb 81-83” [Warszawa 1984] jako część pracy mgisterskiej Zdzisława Kwiatkowskiego “Motywacje Twórcze”, ASP, Warszawa 1983. Po zmianach publikowany w piśmie “
Oj dobrze już” nr 1 (wiosna 1984).

Uzupełnienie z 1985 r. Wg kat.: Ryszard Grzyb, Warszawa, Pojedynek na huśtawce, Pokaz prac, Galeria Zderzak 9-11 XI 1985.


 


 

Ryszard Grzyb